dlapilota.pl

sobota, 31 grudnia 2011

"Ciężka sprawa" - Smoleńsk 2010

Dyskusja o Smoleńsku jest właściwie dyskusją o polityce. Dlatego mówiąc o katastrofie warto pomijać aspekty polityczne i formułować same tezy. W przeciwnym razie można się narazić „prawdziwym Polakom”, którzy stojąc na straży prawdy, nie dopuszczają żadnych zarzutów dotyczących polskiej winy.

Zacznijmy może od przypomnienia katastrofy z 3 kwietnia 1996 roku. Podobne okoliczności, warunki i ważne osobistości na pokładzie. Otóż samolot Boeing 737-200, dostosowany do potrzeb amerykańskiej armii, miał za zadanie „dostarczyć” pasażerów do znanego chorwackiego kurortu – Dubrownika. W środku: sekretarz handlu USA, dyplomaci, dziennikarze ze światowej prasy. Samolot rozbija się o góry o godzinie 14:52 LCT. Jedyna żywa osoba zmarła w drodze do szpitala. Niska widoczność zmusiła pilotów do podejścia za pomocą radiolatarni bezkierunkowych NDB. Niestety w Stanach nowoczesne systemy już dawno zastąpiły ten klasyczny sposób podejścia na pas. Tu w Europie „postkomunistycznej” NDB wciąż cieszy się dużą popularnością na wojskowych lotniskach, więc Amerykanie nie mieli zbyt dużego doświadczenia w tym zakresie.

Zaczynając od bzdur dotyczących sztucznej mgły, należy je od razu zdementować. Są przecież dane meteorologiczne pokazujące, że temperatura powietrza była równa temperaturze punktu rosy. Co to znaczy dla lotnika? To znaczy, że wilgotność powietrza dochodzi do 100%, więc prężność pary wodnej jest tak duża, iż zaczynają się tworzyć mgły. Na tej podstawie zresztą często określa się poziom tworzenia chmur. Sprawdzamy, na jakiej wysokości temperatura spadnie do temperatury punktu rosy w danych warunkach i dzięki temu wiemy, że podstawa chmur zacznie się właśnie na tym poziomie. Z resztą zdjęcia satelitarne z ranka 10 kwietnia 2010 pokazują połacie chmur w tym regionie. Głupstwem byłoby twierdzenie o rozpyleniu mgły na tak wielkim obszarze przez Rosjan. Żadna potęga świata nie jest w stanie zrobić czegoś takiego.

Wyposażenie lotniska było jakie było. Brak jakichkolwiek systemów wspomagających lądowanie. Tylko dwie radiolatarnie NDB w osi pasa, czyli to klasyczne, proste podejście (ilustrację swojej roboty załączam poniżej). Procedura przylotu opiera się na szkolnej technice – kręgu nadlotniskowym, do którego załoga musi się przyłączyć w odpowiednim miejscu (na mapce widać drogę dolotową do downwind’a, base’a i bezpośrednio na final leg). Cała robota polega oczywiście na wejściu w krąg, locie po nim i następnie utrzymaniu kursu na końcowej prostej. To wszystko musi być wykonywane przy dosyć dobrej widoczności. Sama idea podejścia z kręgu mówi nam o tym, że jest to podejście wizualne.

(własnej roboty, przepraszam za niestaranność)

(a tu wersja poprawiona, robione w Paint'cie, też przeze mnie)

(procedura podejścia na lotnisko Siewiernyj, rosyjskiego nie znam)


 Jeśli chodzi o oświetlenie, to wiadomo, nie był to HIALS z PAPI po dwóch stronach pasa, lecz zwykłe „lampki” (przepraszam za prostactwo) naprowadzające na pas. Tylko tu można by rozprawiać, czy jest w ogóle sens dyskutowania o tym, co było na lotnisku i przed lotniskiem, jakie oświetlenie i czy w ogóle ono działało, skoro Tupolew tam nie doleciał? W tak gęstej mgle te najbardziej intensywne światła na nowoczesnych portach lotniczych widoczne są tylko z kilkudziesięciu metrów.

Samo lotnisko wyposażone było w, zapewne jakiś stary, radar pierwotny, którego zdjęcia krążą w Internecie. Kontrolerzy pełnili tam rolę doradczą, a nie decyzyjną, z jednego bardzo ważnego powodu. Nie byli oni organem ATC (Air Traffic Control – służba kontroli ruchu lotniczego), a jedynie tzw. „radio”, jak mniemam, i to jeszcze wojskowym „radio”. Doradzali lądującym samolotom, informując ich o pogodzie i ewentualnie podając parametry podejścia. Tylko oni nie za dokładnie znali pozycję TU-154. Co można wyczytać z takiego urządzenia, siedząc w jakiejś szopie, nie dysponując radarem wtórnym, czyli parametrami z pokładu statku powietrznego?

I tutaj niestety nie można się przyczepić do Rosjan. Bo powiedzmy: chcesz pojechać z Warszawy na jakąś wieś, 100 km dalej. Wszędzie wokół autostrady i jakieś pierwszorzędowe drogi. Ty mając świadomość wsiadasz do samochodu i jedziesz przez tą dziurawą, typowo polską drogę. W połowie trasy wpadasz na drzewo i zabijasz pasażera. Co powiesz przed sądem? „Bo nie było autostrady”? Ano ci wtedy odpowiedzą: to się jedzie tyle, na ile droga pozwala. A w Smoleńsku był tak samo, nie można się czepiać Rosjan. Oni mają lotniska w takim stanie, w jakim chcą mieć. Ktoś, kto leci do Rosji ma tego świadomość i podejmuje ryzyko na własną odpowiedzialność lub go nie podejmuje i czuje się bezpieczny. Przecież 2 godziny samochodem dalej, w Witebsku, mamy piękne lotnisko cywilne, z ILS-em, nawet swój ATIS mają i pas 2600m z oświetleniem ALS. Kilka godzin opóźnienia, ale wszyscy żyją.

Najbardziej boli to, że Wojsko Polskie nic nie nauczyło się od katastrofy CASY, ba nic się nie nauczyło od czasów PRL-u. Wyszkolenie fatalne, pomijając brak jakichkolwiek licencji cywilnych (ale to normalne w wojsku, wszędzie), mały nalot jak na dowódcę maszyny przewożącej głowę państwa. W USA samolotami rządowymi latają najlepsi piloci, z nalotem i doświadczeniem pana Tadeusza Wrony, zazwyczaj pułkownicy. Wyszkoleni są jak piloci cywilni. Dla ludzi niewierzących mi odsyłam do artykułu „IFR a la PRL” (Przegląd Lotniczy 12/11, str. 32-36). W tym fachowym piśmie dobry polski pilot cywilny wyjaśnia wyizolowany świat lotniczy w PRL-u. Nasze siły powietrzne zatrzymały się na etapie komuny. I to nie jest krytyka! To jest prawda, należy wiele zmienić w polskim lotnictwie wojskowym!

Kończąc ten wywód: przestańmy ślepo patrzeć stereotypami! Przestańmy patrzeć na polskie lotnictwo militarne przez pryzmat legendy Dywizjonu 303! Obudźmy się! My Polacy, właśnie jako Polacy, mamy obowiązek domagać się prawdy, mamy obowiązek przyznać się do błędu, podsumować tę wielką tragedię i wyciągnąć wnioski! Tylko w taki sposób możemy zmienić na lepsze!

Przestańmy bezzasadnie wypierać się zarzutów w naszą stronę i przestańmy obwiniać Rosjan! Bo mimo tego, że znamy ich z historii jako tych złych, mimo tego, że raport MAK-u jest niedoskonały i zawiera wiele błędów, to sprawa jest bardzo prosta: polscy piloci rozbili samolot przewożący najważniejsze osoby w naszym państwie, doprowadził do tego szereg błędów przez nich popełniony (błędne odczyty z przyrządów, zła interpretacja map procedur, zejście poniżej minimów), pośrednio i bezpośrednio, szereg błędów popełniony przez polskie dowództwo.

Apeluję do polityków mojego kraju: przestańcie „ociemniać” obywateli płacących za was podatki, zróbcie coś, żeby do takiej tragedii już nigdy nie doszło!

(A to w celu upamiętnienia wszystkich ofiar: pary prezydenckiej, polityków, dziennikarzy, rodzin, pilotów, załogi, pracowników BOR-u. Pamiętamy!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz